Udogodnienie czy obciach? „Afera meleksowa” okiem przewodnika miejskiego

Meleks to pojazd napędzany silnikiem elektrycznym, który początkowo produkowany był przez firmę z Mielca dla celów obsługi pól golfowych.  Stopniowo nazwa rozpowszechniła się stając się powszechnie używanym określeniem tego typu tzw. wózków. Kilka lat temu meleksy stały się bardzo popularnym sposobem zwiedzania Krakowa; jako pojazdy ekologiczne, nie emitujące spalin, na podstawie specjalnych zezwoleń zostały dopuszczone do poruszania się w ścisłym centrum miasta. Poznawanie miasta z wykorzystaniem meleksu polega na przejażdżce ciekawą z turystycznego punktu widzenia trasą, gdzieniegdzie – z krótkimi przystankami i wysłuchaniu przypisanych do danej lokalizacji fragmentów nagrania audio, opisujących dany obiekt czy tez okolicę. Przejazd meleksem w zależności o wybranego wariantu trwa zazwyczaj pomiędzy 30 a 90 minut, koszt uzależniony jest od liczby osób oraz pory roku. Meleksy odniosły sukces zdobywając popularność wśród turystów, szybko zawojowały rynek turystyczny, od początku jednak budząc kontrowersje… Środowisko licencjonowanych przewodników krakowskich spoglądało na kierowców i właścicieli wózków – zwanych potocznie meleksiarzami – z wyższością i niechęcią. Pojawiały się argumenty o braku profesjonalizmu, przejawiającym się w niskiej jakości merytorycznej i sztampowości serwowanego turystom nagrania. Co więcej, dla wielu przewodników ten sposób zwiedzania jawił się niemal jako profanacja etosu oprowadzania po Krakowie, najszacowniejszym zabytkowym mieście Polski, gdzie spacer z doświadczonym pasjonatem miasta i oprowadzania jest jedynym w swoim rodzaju doświadczeniem. Wtedy jeszcze oczywistym było, że każdy przewodnik miejski musiał odbyć kurs i zdać trudne egzaminy by zdobyć licencję, stąd też wkroczenie, a raczej wjazd na rynek (także na Rynek Główny…) pojazdów z audioprzewodnikiem postrzegana była jako zjawisko godne pogardy. Nie kwestionując niczyich odczuć ani faktycznie niepowtarzalnych walorów zwiedzania z żywą osobą, trzeba zauważyć, że meleksy turystyczne jawiły się przede wszystkim jako konkurencja, zwijająca sprzed nosa chcących „pójść na łatwiznę” turystów. Czy tak było i jest w istocie? Od lat jestem przewodnikiem miejskim i nie mogę w pełni zgodzić się z tą tezą. Nigdy nie miałam poczucia, że meleksairze „odbierają mi chleb” – oni zazwyczaj adresują swoje usługi do nieco innego typu klienta niż my, przewodnicy, pozyskują bowiem turystów przede wszystkim bezpośrednio na ulicach miasta. Wynajęcie przewodnika miejskiego zazwyczaj nie jest decyzją spontaniczną, a zdarzeniem zaplanowanym, poprzedzonym korespondencją maliową oraz ustaleniami telefonicznymi często na długo przed terminem przyjazdu do Krakowa. Jestem przekonana, że lwia część zwiedzających meleksami i tak nie zdecydowałaby się na typowy spacer z przewodnikiem, nawet gdyby tych meleksów nie było. Trzeba też przyznać, że i tak liczne rzesze turystów choćby ze względów finansowych, ale także z innych przyczyn nigdy nie zdecydują się na wybór tej „zmotoryzowanej” formy zwiedzania. Tak więc w moim odczuciu mamy tu nie tyle konkurencję pomiędzy przewodnikami miejskimi a meleksairzami, a raczej jesteśmy wobec siebie wzajemnie komplementarni, co wpływa pozytywnie na poziom całej turystycznej infrastruktury  Krakowa. A dzięki temu wszyscy mamy przecież więcej klientów. Meleksy są bardzo pozytywnie odbierane przez turystów, zwłaszcza zagranicznych. Prawda, nie jest to usługa tania, dlatego kluczowym rodzajem klienta są w tym przypadku obcokrajowcy. Natomiast wręcz symbolem ściśle spersonalizowanej usługi turystycznej dla VIP-ów stało się połączenie zwiedzania tradycyjnego – z przewodnikiem – i meleksowego. Polega ono na użyciu pojazdów elektrycznych jedynie w roli środka transportu, bez włączania audioprzewidnika. Turystom poruszającym się meleksem towarzyszy żywy przewodnik z krwi i kości, co znacznie podnosi jakość i prestiż usługi. Przewodnik snuje swa opowieść zarówno w czasie jazdy jak i – a może przede wszystkim – na przystankach, gdzie na krócej lub dłużej grupka wysiada z meleksów, by zrobić zdjęcia, posłuchać więcej o danym zakątku czy budowli lub odbyć krótki spacer, a nawet szybko zdegustować jakiś krakowski przysmak. Bardzo lubię tego typu wycieczki – dzięki tej formie można bez zmęczenia i w krótki czasie zobaczyć naprawdę szmat Krakowa i mam pewność, że klienci będą zadowoleni. Często się zdarza, że uczestnicy konferencji czy delegacji maja bardo ograniczony czas, a jednocześnie życzą sobie usługi na najwyższym poziomie i interakcji z licencjonowanym przewodnikiem. Ten rodzaj zorganizowanego zwiedzania spotyka się z dużym aplauzem, właśnie ze względu na personalizację. Nie ukrywam też, że właśnie dzięki tej i podobnym formom zwiedzania korzystają finansowo obie strony – i przewodnik i meleksiarz. Powracając jeszcze do wątku rzekomo niskiej wartości merytorycznej tekstów odtwarzanych w meleksach – nie jestem w stanie wypowiedzieć się na temat wszystkich, jednak wiem, że dla jednej z firm sama – jako historyk i przewodnik po Krakowie – robiłam korektę takiego tekstu, wiem także, że w innych przypadkach teksty również powstają we współpracy z licencjonowanymi przewodnikami miejskimi. Oczywiście zgadzam się z tezą, że nic nie zastąpi zwiedzania z żywym przewodnikiem, co nie zmienia faktu, że wersja audio – o ile tylko jest poprawna merytorycznie i językowo – nie uchybia moim zdaniem majestatowi naszego pięknego miasta… W tym miejscu dochodzimy do tematu drugiej grupy zarzutów wobec krakowskich meleksów turystycznych: brudne i zaniedbane wózki, obsługiwane przez przypadkowych, często niekulturalnych kierowców bez ogłady i znajomości standardów obsługi klienta, bez języków obcych. Rzeczywiście, przyznam, że sama widziałam nieraz – nazwijmy to – osobliwe zachowania i słyszałam niecenzuralne słowa w ustach kierowców „na służbie”. Niektórzy kierowcy byli trudni we współpracy, irytujący, wyglądali niechlujnie i to wszystko sprawiało, że zaczęłam coraz staranniej się im przyglądać w perspektywie ewentualnej współpracy. Sądzę, że nie tylko ja, ale i inni moi koledzy i koleżanki po fachu. I to chyba meleksy uratowało. Owszem, krążą po Krakowie „miejskie legendy” o ekscesach w meleksowym środowisku, jednak sama muszę przyznać, że właściciele firm zabiegając o współpracę z przewodnikami konkurują coraz mocniej punktualnością, schludnym wygładem i kulturą osobistą kierowców czy też „najczystszymi wózkami w mieście”. W ciągu ostatnich dwóch lat liczba meleksów turystycznych w Krakowi podwoiła się – konkurencja wymusza podniesienie standardów obsługi klienta i rzeczywiście – zmiany na korzyść moim zdaniem są zauważalne. Jak cała branża turystyczna, także meleksiarze szukają sposobu na trudny sezon zimowy – ostatniej zimy wielu właścicieli zainwestowało w montaż systemów ogrzewania meleksów, by także na mrozie oferować sensową, komfortową usługę. Na tym filmie możecie zobaczyć relację z przykładowej zimowej wycieczki. Ostatnimi czasy nad krakowskimi meleksami zebrały się czarne chmury. Urzędnicy zaczęli zarzucać meleksiarzom, że upstrzyli miasto brzydkimi, niejednolitymi wizualnie wózkami, co nie jest do zaakceptowania na terenie Parku Kulturowego. W dużym stopniu jest to argument słuszny, mnie samej bardzo leży na sercu kwestia zachowania wysokiego poziomu estetyki i dobrego smaku zwłaszcza na Starym Mieście. Wydaje się jednak, że – wprawdzie ponosząc pewne koszty – meleksy dałoby się po prostu dostosować do wymogów plastyka miejskiego, ujednolicając ich wygląd i kolorystykę oraz usuwając nieestetyczne banery reklamowe. Pojawiło się jednak sporo innych zastrzeżeń: meleksy poruszają się stosunkowo wolno przez co utrudniają ruch w mieście, kierowcy łamią przepisy, w natrętny sposób reklamują na ulicach swoje usługi, jest ich po prostu za dużo… Zarząd Infrastruktury Komunalnej i Transportu (ZIKiT) planuje wprowadzić drastyczne obostrzenia dotyczące ruchu meleksów po Starym Mieście, które obowiązywać mają już od 1 czerwca tego roku. Liczba meleksów poruszających się w tym rejonie miałaby zmniejszyć się ze 180 do 35, zaś ich przejazdy możliwe byłyby tylko na konkretnie zdefiniowanej trasie. Negocjacje przedstawicieli meleksairzy z urzędnikami idą opornie, nie miejsce tutaj na relacjonowanie ich przebiegu oraz zagłębianie się w meandry argumentacji obu stron (więcej można przeczytać na facebook’owej stronie), chciałabym wspomnieć tylko o kilku kwestiach, które szczególnie zapadły mi w pamięć z całej tej dyskusji. Meleksiarze podnoszą, że meleksy są idealnym ułatwieniem zwiedzania dla osób niepełnosprawnych oraz starszych, jak również wychodzą naprzeciw tym, który chcą, by odebrać ich bezpośrednio spod drzwi usytuowanego w obrębie Starego Miasta hotelu. Trasa przejazdu często modyfikowana jest na bieżąco, w zależności od upodobania turysty, często też w wyniku rozmowy z kierowcą i jego rekomendacji. To, co planuje się zlikwidować lub ograniczyć, decydowało w dużej mierze o popularności meleksów  dlatego utworzenie sztywnej trasy przejazdu, która zresztą pomija kilka kluczowych z punktu widzenia zwiedzania Krakowa lokalizacji, wydaje się być początkiem końca istnienia branży. Tym, co szczególnie mnie rozbawiło, były argumenty wysuwane ze strony urzędników, jakoby Stare Miasto – z racji na swą niewielką powierzchnię, nie wymagało ułatwiania zwiedzania w formie meleksów – sama niejednokrotnie oprowadzając turystów zagranicznych i słyszałam ich zadziwienie rozległością wspomnianego obszaru – tak wiec jak widać, rzecz względna. Oczywiście, możemy się kłócić i dyskutować, pytanie tylko czy chcemy wygrać dyskusję z turystami, czy może raczej sprawić, ze będą zadowoleni ze zwiedzania i polecą Kraków u siebie? Uśmiech niedowierzania a nawet mówiąc kolokwialnie – opad szczęki – spowodował u mnie argument o promowaniu zdrowego – czyli pieszego sposobu zwiedzania… Turysto! Nie korzystaj ze środków transportu – pracuj nad tężyzna fizyczną, tak? A może ktoś zapomniał, że meleksy – jako pojazdy elektryczne, wpisują się w nurt proekologiczny, a tym samym – prozdrowotny? Skoro już tak bardzo zależy urzędnikom na zdrowym trybie życia odwiedzających Kraków turystów, może niech lepiej ograniczą ilość alkoholu sprzedawanego w lokalach, w których tysiące przyjezdnych spędza długie wieczorne i nocne godziny? Może by tak usunąć z ulic „promotorów sprzedaży” i „hostessy” rozdające wieczorami ulotki zniżkowe na piwo i drinki, a zamiast tego wręczać skakanki i sok z marchewki? Kochani urzędnicy – żyjcie i pozwólcie żyć. Na koniec chciałabym zacytować fragment z komunikatu dotyczącego konieczności rejestracji meleksów, jaki został głoszony na oficjalnym portalu miejskim Magiczny Kraków (www.krakow.pl) zaledwie nieco ponad rok temu: „Meleksy są nieodłącznym elementem turystycznego krajobrazu Krakowa. Szczególnie w obrębie Rynku Głównego stanowią wygodną formę zwiedzania najważniejszych zabytków miasta”. Jako przewodnik miejski, z cała odpowiedzialnością potwierdzam tę tezę, mam też nadzieję, że meleksy przetrwają.