Święto Ulicy Felicjanek, czyli ciemno wszędzie…

…głucho wszędzie… no, nie aż tak głucho. Coś tam słychać, choć tez niewiele. Zastanawiałam się, czy umieszczać ten filmik na blogu, bo był kręcony po ciemku i widać niewiele więcej, niż posępne, czarne oblicze majaczące w ciemnościach. Ale co tam – myślę sobie – dźwięk jest, klimat jest, a niech będzie! Jestem wielka fanką inicjatyw kulturalnych aktywizujących lokalne społeczności, a ulica Felicjanek – ukryta, znana nielicznym fanom, tak nieodległa od historycznego centrum Krakowa – zasługuje na swoje 5 minut, no, może niecałe 3 minuty w moim filmiku;) Ulica ta jest mi bliska z jeszcze jednego powodu – nieopodal znajduje się liceum, do którego chodziłam przez długie cztery lata oraz klasztor sióstr felicjanek, gdzie zachodziłam prosić o wenę na klasówce i łaskawe spojrzenie kolegi ze starszej klasy. Sama zaś ulice Felicjanek odkryłam na nowo kilka lat temu, kiedy w urokliwej Cafe Szafe w romantycznej atmosferze wypiłam kawę siedząc we wnętrzu najprawdziwszej szafy. Do najnowszych odkryć zaliczę amerykańska księgarnię Massolit Books – po brzegi wypełniona książkami, pełną zakamarków typowych dla starej kamienicy, z kawą, ciastkiem, szelestem kartek wertowanych przez zaczytanych intelektualistów i, co ważne – z kącikiem zabaw dla dzieci. A zaraz obok – barokowy kościółek Bożego Miłosierdzia, urokliwy i tajemniczy. Ulica zamieszkana jest przez grono architektów wnętrz – dzięki uprzejmości jednej z tych osób udało mi się zrobić fotografie z perspektywy innej niż ta przyziemna. Imprezę uważam za udaną – mimo niesprzyjającej aury koncerty przyciągały wielu przypadkowych przechodniów z okolicznych ulic, a dodatkowe atrakcje jak poczęstunek, konkursy i pokaz slajdów z ciekawym komentarzem nadały wydarzeniu rysów – jak to się dzisiaj mówi – eventu. I tak skromna dotąd ulica Felicjanek, świadoma swoich atutów coraz wyraźniej odznacza się na mapie Krakowa. I bardzo dobrze – zwiedzający Kraków z pasją chętnie zaglądną i tutaj.