Polemiczna, subiektywna refleksja po jednym z wykładów w ramach Festiwalu Kultury Żydowskiej

Festiwal Kultury Żydowskiej to niezwykle barwna, dynamiczna, interesująca inicjatywa o charakterze warsztatowym, edukacyjnym i rozrywkowym. W tym roku dobiega końca już 23-cia edycja tego wspaniałego wydarzenia, w którym zawsze – na miarę możliwości czasowych staram się uczestniczyć (i wszystkim szczerze polecam). Nie miejsce tutaj na opisywanie przeróżnych, coraz to bardziej zaskakujących kreatywnością inicjatyw wchodzących w skład Festwalu, chciałam za to podzielić się refleksją po uczestnictwie w jednym w wykładów, a raczej – w dyskusji panelowej, która w piątek, 5.07.13 odbyła się w Centrum Kultury Żydowskiej przy ulicy Meiselsa. (http://www.jewishfestival.pl/obraz-zyda-w-polskiej-kulturze-ludowej-i-popularnej,756,event-program,pl.html) Dyskusja stanowiła dla mnie doskonały wstęp do obejrzenia wystawy w Muzeum Etnograficznym, poświęconej figurkom przedstawiających Żydów, często z kontrowersyjnym atrybutem – pieniążkiem, sprzedawanych w formie pamiątek dla turystów w miejscach związanych z żydowską tradycją. Dyskusja z udziałem akademików,  specjalistów w dziedzinie antropologii i etnologii oraz historii, była niezwykle ciekawa i ubogacająca intelektualnie. Cieszę się, że tak wiele osób zasiadło na sali (dla mnie zabrakło już miejsca siedzącego;) – ale to jednak pozytywne) bo może dzięki usłyszanym przemyśleniom dyskutantów więcej osób uwrażliwi się na bezmyślnie powielane stereotypy, płyciznę i po prostu głupotę, mniej lub bardziej świadomie serwowane przez sprzedawców pamiątek „żydowksich” w Krakowie i nie tylko. Czuję jednak potrzebę wyrażenia swojego zaniepokojenia pewną, niefortunną moim zdaniem, wypowiedzią jednej z panelistek. Otóż przytaczała ona swego rodzaju „instrukcję obsługi” figurek „Żydka z grosikiem”, którą to figurkę należałoby ponoć raz w tygodniu odwracać i nią potrząsać, by zaczerpnąć nieco z „magicznej mocy” przyciągania pieniędzy jaką obdarzone jest rzekomo wspomniane wyobrażenie. Dalsza refleksja szła w kierunku wyakcentowania magicznego myślenia obecnego w dzisiejszym polskim społeczeństwie, na co dowodem miałoby być to, że tysiące ludzi zapisały się na spotkanie na Stadionie Narodowym z udziałem – jak się mówczyni wyraziła – „afrykańskim uzdrawiaczem” (chodzi o księdza Johna Bashaborę – przypis mój). Dalszy komentarz stwierdzał, że stajemy się coraz mniej racjonalni. Nie, nie poczułam się obrażona:) Jednak „nadstawiłam uszu”, a  potem zapaliła mi się przysłowiowa „czerwona lampka”, gdyż swego czasu uczestniczyłam w spotkaniu z księdzem Bashaborą, ja, a także wiele osób z mojego bliskiego otoczenia. Czy to, że polscy katolicy masowo zapisują się na spotkanie z katolickim księdzem, przybywającym na zaproszenie katolickiego biskupa i chcą wziąć udział w prowadzonym przez niego nabożeństwie należy stawiać w jednym szeregu z potrząsaniem „żydkami” w celu uzyskania finansowych profitów? Czy jest to równie przerażające kuriozum myślowe, godne wrzucenia do jednego worka? Moim zdaniem – nie. Uzdrawiaczem ksiądz Bashabora nie powinien być nazwany, bo uzdrawiacz to ktoś, kto deklaruje posiadanie uzdrowicielskiej mocy, której sam jest dysponentem, w tym przypadku tak nie jest. Ksiądz Bashabora robi dokładnie to, co robili apostołowie i co Chrystus polecił czynić swoim wyznawcom, co też robi wielu ludzi wierzących w Boga na całym świecie (także w Krakowie – powiedziałabym „rutynowo”) – głosi Słowo Boże i modli się o uzdrowienie. A że Bóg raczy tych modlitw księdza Johna w wyraźny sposób wysłuchiwać? Huston, mamy problem;) Oczywiście każdy ma prawo samodzielnie, także krytycznie oceniać działalność księdza Johna (czy też jakiegokolwiek innego chrześcijańskiego, czy też niechrześcijańskiego charyzmatyka – bo doprawdy – Bashabora to tylko jeden z wielu, w Polsce i na świecie). Jednak dla mnie niepokojące jest to, że człowieka, który jest przede wszystkim po prostu księdzem działającym w strukturach Kościoła Katolickiego, na spotkaniu panelowym, poświęconym rozprawianiu się ze szkodliwymi stereotypami, nazywa się „afrykańskim uzdrawiaczem”, a chętnych na udział w nabożeństwie przez niego odprawianym – stawia w jednym rzędzie z – delikatnie mówiąc – ubogimi intelektualnie „potrząsaczami figurek”. Obawiam się, że niestety padamy tu ofiarą kolejnego stereotypu – ksiądz John pochodzi z Ugandy, z Afryki, jest wyrazisty w naszej kulturze – bo ciemnoskóry, a z drugiej strony Afryka to obszar, gdzie powszechne są praktyki szamańskie, czary. Na odprawianych przez niego mszach i nabożeństwach dzieją się cuda (lub – jak powiedziałby sceptyk – trudno wytłumaczalne zjawiska). No to dla ułatwienia;) powiedzmy, ze ksiądz Bashabora to szaman wciągający nieświadomych katolików w swe praktyki. Tylko, że gdyby do tematu podejść rzetelnie, okazałaby się, że fakty są wprost przeciwne. Paradoksalnie, wiem że kilka dni wcześniej, w ramach tego samego festiwalu, w Centrum Społeczności Żydowskiej odbyła się inna dyskusja: „Murzynek Bambo, Indianin z fajka i Żyd z pieniążkiem”, dotycząca kiczu i stereotypów (niestety nie było mi dane wysłuchać tego spotkania). Czy przypadkiem ksiądz Bashabora nie stał się przez przypadek duchowym „Murzynkiem Bambo”? Wiem, że ta wypowiedź zginęła gdzie „w tłumie” ważnych i pożytecznych refleksji wypowiedzianych przez wszystkich dyskutantów w czasie panelu. Ja jednak nieco się nią zaniepokoiłam. Chciałabym, żeby szczególnie w takich a nie innych okolicznościach nieco bardziej uważać na słowa, bo czasem niechcący, burząc jeden szkodliwy stereotyp można – zupełnie niepotrzebnie – przyczyniać się do umacniania innego;) pozdrawiam Marta